Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

neczkami, podrzucał ją w górę i łapał, aż huknął jakąś hulaszczą piosenką i puścił się wściekłego trepaka; zawtórowały mu przeraźliwe świsty, wycia, piski, tarabany i piszczałki, a kilku gemeinów runęło za nim w prysiudy, nie przerywając pochodu. Podniósł się dziki wrzask śpiewających głosów, jakby świsty siekących rózeg, jęki a zarazem i chichoty baraszkowań i bujnej, niepowstrzymanej ochoty.
— Idą na Zamek zaciągać kordony! — pierwszy Woyna przerwał milczenie.
Nikt się jednak nie kwapił z rozmową; młodzież stała zwarzona, spozierając dziwnie mętnie na przechodzące wojsko, jakby wraz z kurzawą, jaka się podnosiła za nimi, rozpościerał się w duszach posępny obłok zgryzot przytajonych.
— Powiem wam coś wielce uciesznego — zaczął znów Woyna — o szlachcicu, który się zwał Guzik, pochował dwie żony, a sobie taki wykoncypował nagrobek:
»Co dzisiaj mnie — jutro będzie z wami.
Tu leży Guzik, między pętelkami«.
Lecz nie zdoławszy nikogo rozśmieszyć, przystąpił do Zaręby, którego był właśnie dojrzał w tłumie, i razem poszli ku Zamkowi.
— Zostawiłem twojemu famulusowi okrągłe tysiąc dukatów; tyle wypadło na ciebie z wygranej. Ale pożyczkę zatrzymałem na dalszą grę, zgoda?
— Kiedy cię nie zdradziła fortuna, próbujmy szczęścia dalej — odparł, uradowany z wygranej i opowiedział wiadomości, zasłyszane od hrabiny Camelli.