Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cycyanow z jakimś rudzielcem promenuje!
— Zaczarowana księżniczka. Widziałem ją na hecy, chodzącą po linie. Prześliczna, lecz imaginujecie sobie, jak te jej białości zrysuje książęca nahajka! Przecież tę biedną Józię ledwie Viryon wykurował!
— Powiem wam tej księżniczki księgę rodzaju: kniaź wygrał ją dzisiaj w nocy w stu dukatach od Ankwicza; Ankwicz wczoraj od Diwowa; Diwow onegdaj...
— Nie kończ, Woyna, bo się w końcu pokaże, jako księżniczka ma imię Rojza i można ją kupować po dukacie u Fajgi w Rynku.
— Salwujcie się, płotki: Szczuki, Żabowie i Karpie przepływają.
— Coś gęsto tego narybku. Ha! ha! a za niemi brzęczą Komary!
— Respekt, waszmościowie: cześnikówny Raczkowskie, cud w cztery osoby! Brawo!
I jakby na teatrum zaklaskali rzęsiście, pochylając głowy przed czwórką ślicznych panien, jadących z siwą, dostojną matroną.
— Kossakowskie nochale i brodawki! — wołał Korsak, lecz reszta jakby oniemiała wobec głośnego nazwiska, zaś ktoś prędko powiedział:
— Coś nie widać naszych bogiń ani matador...
— Na ambasadorskim obiedzie służą za wety dla nuncyusza i biskupów.
— Jełowicka! Ma pozór relikwiarza, unoszonego żywcem do nieba.