Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cztery tysiące osiadłych mieszkańców, ale z racyi zjazdów sejmowych zostało poprostu zapchane. Nie było już domu, ni stodoły, ni najlichszego budynku, gdzieby nie kwaterowali ludzie. Doszło do tego, że po sadach klecono na prędce szałasy z gałęzi i desek dla pomieszczenia koni, powozów i służby, a gdzie się również gnieździli różni chudeusze i profesyanci. Zaś w ulicach nieco szerszych i płacach, jak pod Jezuitami, w Rynku i na Zamkowej, powstało drugie miasto, złożone z przeróżnych jatek, bud, kramów przenośnych i namiotów, w których kupczyli handlarze wszelakich nacyi: opasłe Niemce, moskiewscy brodacze, smagli Ormianie, rudzi Angielczykowie, Persy w barwistych hałatach i skośnoocy Tatarzy z Kazania, nie biorąc już pod cyfrę żydowskich rojów ani swojaków, pościąganych z Wilna, Lublina i Warszawy. Nie dopuszczono tylko Francuzów, podejrzanych o emisaryuszostwo jakobińskich pism i zasad, jak się wyznała generalność, z poduszczenia Sieversa, w odmownym responsie.
Pozwolono jedynie zjechać na porę sejmu słynnej Le Doux z Warszawy, ze swojemi modami a głośnym z urody fraucymerem pomocnic. Przed jej kwaterą, w ulicy pod Farą, całe dni wystawały pojazdy dam co najznaczniejszych, a pod oknami aż się roiło od kawalerów, zapuszczających żórawia do ślicznych Francuzek. A że i w sąsiednich domach, prawie w każdem oknie, widniały fertyczne kapeluszniczki, haftarki, zamesznice i modniarki, więc i przed niemi młodzież, zwłaszcza wojskowa, wciąż odprawowała stójki a promenady. Nie obywało się przeto bez awantur, które często opierały