Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzelców na bokach i czerwonych mastalerzów. Czasem zaturkotała po wyboistym bruku żółta proboszczowa bryka z dobrodziejem w białym kitlu i słomianym kapeluszu, lub człapały ciągi chłopskich mierzynków przy drabkach i wasągach, powstrzymywane na każdym kroku, spychane na boki, wylękłe i często gęsto kropione batami, jeśli nie nazbyt spiesznie ustępowały z drogi.
Nie mniejszy był i ruch pieszy. Stronami ulic przepływały wartkie, hałaśliwe potoki przeróżnych kontuszów, rogatywek, fraków, kurt wojskowych, kitlów płóciennych i modnych, szpiczastych kapeluszów, nie brakowało i obszarpanych świtek, ni mnisich głów golonych, ni liberyjnych barw, ni cudzoziemskich strojów ciągnących oczy, ani też lśniących, czarnych jupic i lisich czap żydowskich.
Gęsto się też w tłumach fertały czółkowe jejmoście, rzęsiste, przysiadkowate mieszczki, jakieś asińdźki w kornetach, jakieś wyfiokowane wolentaryuszki, zamiatające oczyma, zaś przystrojone świątecznie żydówki zalegały bramy i progi domostw; nie dojrzał tylko pomiędzy tem pospólstwem znaczniejszych dam, które pokazywały się na mieście jeno w pojazdach i przy asyście.
Nie obyło się też i bez dziadów, bo co róg ulicy, co jakaś figura, to wyciągały się skomlące wołania lub rzępoliły ślepce, wtórując sobie proszalnemi pieśniami. Że jakoby ogromny jarmark zalał całe miasto, taki był wszędzie zgiełk, ścisk i nieprzeliczone ciżby.
Grodno bowiem było niewielkie i zaledwie liczące