Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zegarków dzwoniły przy każdym ruchu pękiem pieczątek, uwieszonych na cienkich łańcuszkach.
Pani Ożarowska, słuchająca już od pewnego czasu jego wynurzeń, naraz odezwała się z pobłażliwym uśmiechem:
— Czy waszmość zawsze nosi barwy szambelanowej?
— Prawda, to szczególne — szepnęła hrabina, wodząc oczyma po obojgu.
— Tylko dziwny zbieg okoliczności!
Okrył się rumieńcem, jak panna.
Panie zaczęły się śmiać, bo istotnie szambelanowa miała suknię tej samej barwy, co i jego frak, tylko jakby pokropioną złotym rzucikiem i katankę błękitną w złote paski, obrzuconą koronkami.
— Szczególny zbieg okoliczności! — powtórzyła ironicznie Ożarowska.
Sewer, aby przerwać kłopotliwą sytuacyę, spytał o pannę Terenię.
— Właśnie mamczy szambelanowi. Spojrzyjcie, aspekt zgoła niezrównany — zaśmiewała się Iza, wskazując przez okno w ogród.
W cienistej alei, pobryzganej jaskrawymi płatami słońca, stał szambelan z ustami szeroko otwartemi, a Terenia, wspinając się na palcach, wlewała mu łyżeczką jakiś medykament.
Posypały się śmiechy i bardzo trywialne uwagi dam, czem niemile dotknięty Zaręba jął się zabierać do wyjścia.
— Gdzież panu tak pilno? — szepnęła hrabina, przytrzymując mu dłoń.