Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jabym chciała jak najprędzej kwaterować w Warszawie — wyznała się szczerze, usadzając pieski na klawicymbale. — Mam już po uszy Kozienic i tych wyranżerowanych szkap pułkowych, z któremi muszę grywać w maryasza. Przecież ostatniej zimy nie tańczyłam ani razu! Ale wy, mości pieskowie, z ogniem, z ogniem! — chichotała, łupiąc psiemi nogami po klawiaturze. — Dopiero na Wielkanoc, jak przechodzili z Radomia huzarzy, nasza mamzel, która mą pomiędzy nimi ślicznego kuzynka, namówiła papę, żeby dać dla nich bal, ale byłoby spaliło na panewce, bo burgrabia nie chciał pozwolić sali w pałacu.
— I dobrze zrobił — rzekł stanowczo, otwierając okno.
Z ogrodu buchnęło ciepło, przejęte zapachami kwiatów i radosne ćwierkanie ptactwa.
— I tak mamzel postawiła na swojem. Pan Stokowski zajął fabrykę, kazał ją umaić świerczyną, papa dał kapelę i tańczyliśmy do rana.
— Z huzarami? Godni kawalerowie!
— Był przecież cały nasz kor: papa rozporządził i musieli. Zabawa poszła cudnie, bo tylko jeden pan Sieklucki zrobił burdę huzarom, za co posiedział na odwachu. I dobrze mu tak, niech zabawy drugim nie psuje. Bibi! Mimi! — rzuciła się ze śmiechem za pieskami, które się jej wyrwały, z piskiem szukając schronienia pod kanapą.
Wyciągnęła je dopiero przy pomocy Sewera.
— Mimi jest ultajka, a Bibi obrzydły morderz! — karciła, obrzucając skomlące psiaki ognistymi pocałun-