Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowa w domu? — wyrzekł chłodno, ledwie już pokrywając niecierpliwość oczekiwania.
Panna Terenia dotknięta jego tonem, spojrzała wyniośle.
— Proszę wziąć miejsce. Pani szambelanowa zaraz przyjdzie. — Ceremonialnym gestem wskazała krzesło i przyciskając do piersi warczące pieski, stanęła schmurzona pod oknem, ale z tym dąsem na różowej twarzyczce, pełnej dołków, przytajonych uśmieszków i figlarności, była jeszcze śliczniejsza.
Główka w złotych puklach, przepiętych błękitnawą wstęgą, wielkie niebieskie oczy o złotawych rzęsach, krótki nosek z różowymi chrapkami, lśniące zęby, malinowe wargi, toczona biała szyja, koronkowy szal na ramionach, spięty pod piersiami koralową broszą, krótka jasna sukienka w niebieskie paski, białe pończoszki z haftowanymi klinkami i białe ciżemki, malowane w stokrocie, czyniły ją podobną do saskiej figurynki. Ruchliwa była przytem, jak wiewiórka, trzpiot i słynna śmieszka, więc i teraz, chociaż zadąsana, takie robiła minki, że musiał się odezwać.
— Za cóż ta sroga niełaska, mościa panno?
Parsknęła śmiechem i przyskoczywszy do niego, trzepała zapalczywie:
— Bo waść nie dba ni o mnie, ni o Izę, ni o pułkownika, ni o nic na świecie.
— Właśniem chciał pytać o kozienickie nowiny.
— Nowiny? Mam narzeczonego — wyrzuciła, namiętnie całując pieski.
— Jakiejże maści? — żartował. — Pamiętam,