Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedziała co odrzec, on zaś pospieszył wyjaśnić, jako musi jechać.
— Żeby prosiła Terenia lub Iza, toby waćpan pozostał! — rzuciła obcesowo, lecz dojrzawszy jego nieukontentowanie, szepnęła srodze zasromana:
— Masz, babo, redutę! znowu strzeliłam jakiegoś bąka! To przez waćpana!
— To pozwólże mi ślicznych rączek i na pożegnanie daruj przewiny.
Podała je nie bez wzruszenia, potem rzekła cichutko i dziwnie słodko:
— Odprowadzę waćpana do bramy!
Pachołek wiódł za niemi konia. Mrok już gęstniał i z minuty na minutę stawało się ciemniej i miało się jakby na deszcz, bowiem niebo przybierało modrawą barwę, na świecie uczyniła się cichość i dymy snuły się nizko pomiędzy drzewami.
— Mam prośbę — zaczęła lękliwie — weź waszmość Gracza!
Naturalnie daru nie przyjął i serdecznie za niego dziękował.
— Koń mocny i ścigły... wyniesie z każdej przygody... zna wojskowy egzercyrunek, można puścić lejce i nie wysunie się z szeregu ani na jedną piędź! — molestowała uparcie. — Weź go waszmość!
Ale gdy pomimo nalegań odmówił przyjęcia, zagroziła mu żartobliwie:
— Bo spuszczę Misia i niech waścinemu koniowi wypuści flaki...
— Pociągnę waćpannę przed trybunał o nastawa-