Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie na moje życie, a to pachnie wieżą. Prawo bowiem nie rozróżnia płci nadobnej.
— Co mi tam prawo! Gorzej, iż waszmość sparty, jak kozieł! Ale nie miła księdzu ofiara, chodź, cielę, do domu — zaśmiała się wymuszenie.
— Ceśka! Ceśka! — zagrzmiało naraz niedalekie wołanie ciotki.
— Ma się na deszcz i baranki powinny pod strzechę! Jakowyś casus mógłby...
— Nie boję się wilka, choćby było kilka! Na przygodę mam w kieszeni krucicę! — Jedźże waszmość z Bogiem! — rzuciła szorstko, jakby przełzawionym głosem.
Chciał jeszcze coś rzec, lecz koń spłoszony mruczeniem niedźwiedzia, skoczył w bok i poniósł nad stawy, więc go już nie powstrzymując, pojechał.
Dom zastał rzęsiście oświetlony, brzmiała hucznie kapela i w sieniach była zebrana cała liberya.
— Ogarnę się tylko i zaraz przyjdę na pokoje — powiedział staremu Filipowi.
— Nie potrzeba, na pokojach niema nikogo.
— A starostwo i porucznik Rymkiewicz?
— Odjechali zaraz po podwieczorku, ale pan miecznik kazał sobie przygrywać.
— Deklarowali się snadź?
— Juści, Marynia płacze gdzieś po kątach, pan miecznik przemówił się z panią, że poszła do łóżka, wszyscy się też pochowali po dziurach, jak myszy Niechno Sewerek uważa, bo pan dziwnie srogi, nikomu nie daje przystępu.