Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zgorzej oświecony w materyach krajowych, czuły na niedolę ojczyzny i dalej patrzący.
— Póki chłopstwo w niewoli — mówił zapalczywie — póty nie podniesie się dobrowolnie na obronę ojczyzny, a bez niego nie poradzicie nieprzyjaciołom.
— Co wiedział to i powiedział! obruszył się stryj i rozpoczęła się gorąca sprzeczka, obaj bowiem byli krewkiej natury.
Sewer przymuszał się do cierpliwego milczenia, by nie zdradzić swoich systematów myślenia przed stryjem, który, ku jego zdumieniu, okazowywał się być zaciekłym defensorem wszelakich przywilejów i ani chciał słyszeć o reformach, zwłaszcza zaś odmianie poddaństwa.
— Zakładam veto — pasyonował się grzmiąco. — A ktoby się ważył bałamucenia moich chłopów jakowemiś »prawami człowieka« i uniwersałami o wolnościach, temu każę wrzepić sto batów, chociażby się pokazał nawet jaśnie wielmożnym, i w postronkach odeślę go do grodu.
— Tu go swędzi! Przemówiły szlacheckie warchoły. Za nic im ludzkość i dobro powszechności. Niech przepada ojczyzna, byle moje privilegia ocalały! — ciął kąśliwie Franciszkanin.
— Szabas, mój ty sawancie! — przerwał mu gniewnie. — Nie smok ci jestem, pastwiący się nad niewinnymi barankami, więc admonicyi do serca nie biorę, a na twoją jakobińską wiarę za starym — i wyszedł.
— Choruje na szlachecką puchlinę, jak wszyscy! — szepnął za nim.