Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łomu, resztki zastaw, monstrancyi, krzyżów i różnych sprzętów kościelnych.
— Wydarte tej wściekłej bestyi Drewiczowi, łupieżcy kościołów. Bierz ją na ekspensa sprawy, przygodzi się i ta drobina. Chciałem to kiedyś ofiarować do Częstochowy, ale jegomość się sprzeciwił.
— Właśnie Matka Boska lubuje sobie w złocie i srebrze, pewnie się z tem przed kimś wyznała! Ale dla przezpieczności dobrze przewozić takie łomy w beczkach ze smołą. Gorzałką się potem odmyje.
— Przyślę Kacpra, już on wymyśli najlepszy sposób.
— Broń trzeba opatrzyć i wychędożyć. Zali to pilne?
— Prawda, ojciec nic nie wie. — Tu opowiedział Zaręba w krótkości, czego się był nasłuchał od Sewera, i zakonkludował: — Więc skoro wybije godzina, to i my, kumciu, ruszamy na te potrzeby!
— Waszmości pora myśleć ale o zbawieniu duszy. Osiemdziesiątka na karku, gościec w gnatach, a w głowie jeszcze fiu, fiu, Boże się zmiłuj!
— Widzę, jegomości żal ciepłego przypiecka, pierzyny i Kundzi, he, he!
— Nie obrażaj waszmość cnotliwych uszu! — żachnął się, wielce urażony.
— Przechodzi imaginacyę, jak się kłania w pas kulom nasz ojciec, jakby do każdej zanosił suplikę — żartował Zaręba, lecz mnich nie dał się wyprowadzić z powinnej powściągliwości, a gdy wrócili na górę, jął Sewera wypytywać. Pokazało się przytem, jako był nie-