Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i, wpierając w niego niebieskie oczy, uśmiechnęła się życzliwie.
Zmieszany nieoczekiwaną siurpryzą, jął się żarliwie submitować.
Parsknęła wesołym śmiechem, rezolutnie zazierając mu z blizka w oczy.
— Waćpan mnie nie poznaje? — Głos jej zatargał wspomnieniem, lecz nie rozbudził.
— Dalibóg... nie mam honoru... — bąkał nie mogąc jej nalezć w pamięci.
— Ceśki waćpan nie poznaje? — wymówką zadrżał posmutniały głos.
— Znałem kiedyś waćpannę skrzatem tycim, a tu staje przed oczyma jakoby Dyana zjawiona, to jakżem miał poznać nieszczęsny! — ruszył górną modą.
— A waszmość się nie zmienił, tylko szrama przybyła nad okiem. To moja kwatera — dorzuciła, widząc jego rozbiegane oczy. — Stryjcio mi pozwolił, że to na dole nie sposób wytrzymać, a on niczego odmienić nie daje. Siadajże waszmość — pchnęła ku niemu zydel i sama zasiadła naprzeciw.
— Ceśka! Panna Cesia. Na psa urok, anibym imaginował takową przemianę — zdumiewał się, obzierając ją z żołnierską eksperyencyą.
Panna była urodna, śmiałego oka i rezolutnej mowy, a chociaż ubrana ladajako, w jakiś kamlotowy szary kubraczek i takąż jubkę, miała w sobie powagę, nakazującą uważanie. Nawet się nie zarumieniła pod jego spojrzeniami, siedziała spokojnie, tuląc do piersi biały łeb charcicy i oględnie odpowiadając. Bronzowa