Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na zabrzydzonych skórach wilczych i niedźwiedzich wylegiwały się całe sfory schorzałych i zdychających psów, po kątach zaś leżały stosy żelastwa i postronków, kupy sieci i zatrzasków na przeróżnego zwierza. W pokojach obszernych, bogatych w sprzęt starodawny i w pawimenty mozajkowe i gdzieniegdzie jeszcze wybitych strzępami arasów, cudnie wyrażających mitologiczne sceny, panował niesłychany brud; psy brały sobie legowiska na kanapach i krzesłach, obciągniętych przezłacaną, kordobańską skórą; miejscami odpadały sztukaterye i wiele wybitych szyb zaklejono papierem; leżały jakieś zakurzone fascykuły i poobdzierane księgi. Wszędzie zaś wisiało po ścianach dużo broni siecznej i palnej, siodeł ze wspaniałymi rzędami, czapraków, zardzewiałych misiurek i pancerzy.
Sewer, znający stryja abnegatem, niedbałym na własne wygody ni jaki siaki porządek, wałęsał się bez zdziwienia po pokojach, aż trafił do baszty, na kręcone, strome schody, wiodące na poddasze, z którego roztaczał się widok na całą okolicę. Baszta była okrągła i miała na każdem piętrze tylko po jednej komnacie, ale jakże się zdumiał, znajdując je wybielone, schludne i cale grzecznie urządzone i jakby zamieszkane. Wszak je zapamiętał jako skład rupieci o pogniłych podłogach i ścianach odartych do żywego kamienia, jako siedlisko sów, nietoperzów i strachów, o których chodziły gadki między czeladzią.
Wszedł żywo na poddasze i jeszcze rychlej się zatrzymał, bowiem naprzeciw podniosła się jakaś smukła, ruda jejmościanka z białym chartem przy nodze