Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od słońca twarz, pełne czerwone wargi, brwi spięte nad cale foremnym nosem, strome piersi, ruchy prędkie i stanowcze, głos nizki o słodkich brzmieniach, dawały obraz zdrowia, siły, pogody i szczerości. Śmiała się cicho, a w modrych oczach, przysłoniętych ciemnemi rzęsami, taił się rozum.
Po dłuższej lustracyi wydała mu się jednak nazbyt rezolutna, pewna siebie i gminnych manier. Gdzie jej było do tych świetnych panien choćby z grodzieńskiej socyety!
— Ot, prosta dziewka z zaścianka, do tego ruda, jak wiewiórka — myślał, patrząc z pewną odrazą na jej głowę, oplecioną warkoczami jakby z litego, dukatowego złota.
— I nie boi się waćpanna sama jedna w tej baszcie?
— Na strachy mam nabitą krócicę — wskazała nad łóżko, na cały arsenał broni, batów i smyczy. — Próbował mi nasz kapelan zrobić psikusa i którejś nocy, przybrany w białą płachtę, brząkając łańcuchami, a z rozżarzonym węglem w zębach, wszedł tutaj. Wylękłam się zrazu, ale jak mnie porwała pasya, wygarnęłam z janczarki. Na szczęście chybiłam, chociaż i tak zleciał jegomość ze schodów i dwa tygodnie okładali go żywokostem.
— Kawalerska fantazya w waćpannie.
— Sierotam i sama nad sobą opiekę trzymać muszę — wyrzekła prosto.
Zeszli przed dom, gdzie ze szczytu schodów roztaczał się widok na stawy, wieś i wzgórza lesiste. Panna