Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z drogi, leżącej na wprost dworu i wysadzanej topolami, zagrała trąbka.
— Ekstra poczta, czy ki dyabeł?
Wbili oczy w tuman kurzawy, podnoszącej się pod topolami; po chwili wypadł z niej czerwony laufer na koniu i, trąbiąc nieustannie, dosięgnął bramy wywartej, przeleciał dziedziniec galopem i, zdarłszy konia pod gankiem, wrzasnął:
— Jaśnie wielmożni starostwo Mszczonowscy. Duchem tu staną.
Jakoż nie upłynął i pacierz, gdy zamigotała w słońcu złoto-wiśniowa olbrzymia landara na pasach, zaprzężona w sześć karych koni z forysiami i lokajami w perukach; zielony strzelec, okręcony w mosiężną trąbę, niby obwarzankiem, sadził szczupakami przy drzwiczkach, wiodąc na smyczy całą sforę chartów.
— Występują jakby na królewski zamek — mruknął Sewer.
— Od lat tak paradują, mopanku. W karczmie się wysztafirowali, a teraz już walą prosto na pokoje. Przodkowe od Stryjeńskich, prawy ma grudę, co, hę?
Landara wtoczyła się na dziedziniec, już było widać za lustrzanemi taflami spiętrzone, białe peruki, forysie jęli palić z batów, konie uczenie wyrzucały nogami, trzęsąc zarazem czerwonemi pióropuszami, a strzelec tak donośnie otrębywał przyjazd, aż wszystkie psy na folwarku podniosły swarliwe larum. Z niemałą również pompą odprawiło się wysiadanie; lokaje stanęli przy drzwiczkach i prawie wynieśli starościnę, zaś starosta zstępował po schodkach, niby z tryumfalnego