Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaszył się w jakimś ciemnym kącie i popijając wino, pogrążył się w medytacyach.
Nie wielkie, sklepione izby, wypełniały się zwolna ludem i gwarem. Pociągano cienkusz, grano w domino i arcaby, palono lulki i zawzięcie dyskurowano w bieżących materyach. Kompania składała się z bogatszych mieszczan, urzędników, przejezdnej szlachty, oficyerów gwardyi pieszej i ludzi najrozmaitszych kondycyi. Nie zważał jednak na nikogo, dopiero wejście Klotzego, poruszyło w nim uśpioną czujność. Klotze zasiadł pod oknem, przy jakimś francie przesadnie wystrojonym i głoszącym tak pieprzne uwagi o przechodzących kobietach, że grubas wybuchał śmiechem i trząsł się z kontentacyi.
Wkrótce zjawił się w winiarni ojciec Serafin pod pozorem kwestarza, był w kapucyńskiem habicie, z gołą głową, chudością znaczny i żółtawą twarzą. Obchodził stoliki, częstował tabaką, coś uniżenie prawił, że tu i owdzie rzucono mu do puszki grosz jakiś, gdzieś usłyszał drwinę, indziej znów szpetną przymówkę, lecz niczem niezrażony obchodził wszystkich. Czasem nawet przysiadał, poszeptując temu i owemu na ucho. A w końcu zbliżył się do Klotzego ze znakiem wtajemniczenia. Ku zdumieniu Zaręby dał mu stosowną odpowiedź. Niemało tem zaniepokojony wysunął się do pierwszej izby i przywoławszy wychodzącego mnicha, zapytał:
— Kto sprowadził do spisku tego grubego kundla?
— Piotrowski, z którym siedzi, będzie wiedział. Niech waszmość poczeka...
Jakoż po krótkim czasie powrócił i rozkładając