Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed nim na stoliku święte obrazki, jakiemi zwykle obdarzał dobroczyńców, zaszeptał:
— Kasztelanic Mostowski. Cóżto za zacz? Dodał zaniepokojony.
— Kundel. Znam go człowiekiem gotowym do najgorszych uczynków i podejrzewam o jakąś podłą kabałę. Radzę ustanowić nad nim nadzór. Siadajże jegomość, coś nie tęgo trzymasz się na nogach.
— Zasłabłem zdziebko, u nas wypada dzisiaj suchy dzień... Przyznał się.
— Ojciec się umartwia, a to się psu na budę niezda. Burczał na niego z przyjaźni, gdyż cenił go i uważał. — Z regestrów jakie mi pokazano, zobaczyłem jako w ostatnich czasach przypuszczono do sekretu dużo różnego tałatajstwa.
— Prawda, sprzeciwiałem się przyjmowaniu byle kogo, ale mnie nie usłuchali. Wedle mojego rozumienia za wielu cywilnych, zwłaszcza tych miejskich obiboków. Za wiele też rozprawiają o insurekcyi po sklepach, bilarach i handlach, i to głośno, w biały dzień i przy leda okazyi. Ani wolno nam mniemać, że o tem nie wie ambasador. Psiarnia Baura nie próżnuje. I jeszcze jedno mam na sercu — oto Konopka posługuje się nawet ulicznemi gamratkami, żali się to godzi! Biadał szczerze zgorszony, uspokoił mu sumienie Zaręba i nakarmiwszy chlebem i serem, bo nic więcej przyjąć nie chciał, poszedł na zebranie. Węgierski mieszkał zazaz na drugim rogu, od strony szerokiej Freba. Staszek znający dobrze Bauroską sforę, wałęsał się po ulicy, zaś pod sienią siedział skulony Marcin z pod Kapucy-