Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Że taki da respons Prażmowskim, po którym pewnie jeszcze dzisiaj wyjadą.
— I tak mnie nie przyniewoli! — wyrzekła z mocą, ocierając załzawioną twarz.
— Mama wstawiała się za tobą?
— Wstawiała i za to nie przemówił do niej przez cały miesiąc.
— Zawsze to samo. Powiadali mi, jako ciężki dla ludzi.
— Że już gorzej nie sposób. Na wsiach płacz i wyrzekanie, bo namiestnicy robią, co im się spodoba, z chłopstwem. A Brzozowski jeszcze ich ekscytuje, ale on jeden ma wiarę u ojca. Już prawie całe Górki uciekły w świat, piętnaście chałup ojciec kazał rozwalić i zaorać place. Brzozowski zbiegłych łapie i katuje, że strach patrzeć.
— O cóż się pogniewał ze stryjem? — przerwał, nie mogąc znieść opowiadania.
— O mamę. Stryj radził wezwać Goltza, że to mama coraz słabsza, nie chciał, bo go niecierpi za to, że w swoich Wronkach uwolnił z poddaństwa chłopów i osadził ich na prawie czynszowem.
— Zaiste idzie coraz lepiej! — Goryczy miał już pełne serce.
Poszli na drugą stronę domu do matki. Siedziała w swojej stancyi od ogrodu, w nizkiem krześle, wysłanem poduszkami, z różańcem w ręku i z modlitwą na ustach. Podniosła zatroskane oczy na dzieci, lecz synowski uśmiech rozsłonecznił ją; coś jakby cień ru-