Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

era cnotliwej ludzkości, era Natury, era prawdziwej wolności, braterstwa i równości — wyrzucił jednym tchem i z taką żarliwością, że oszołomiony miecznik, nie zdoławszy pojąć tenoru wywodów, słuchał z uśmiechem aprobacyi, poczem odprawił go w tkliwej łaskawości.
Wyszedł rozpłomieniony. Marynia czekała na niego w sieniach.
— No i cóż, bardzo się gniewał na ciebie? — pytała srodze zaniepokojona.
— Rozeszliśmy się w niezgorszej komitywie.
— Dzięki Bogu! Tam już mama z podczaszunką odmówiły nowennę na twoją intencyę. A ja się tak bałam! Nie wspominał o mnie? — spytała cichutko.
— Odmówi Prażmowskim.
— Odmówi! — jęknęła i łzy, jak groch, posypały się jej z oczu. — Miałam jakąś nadzieję, a teraz... — ukryła twarz w dłoniach i boleśnie zaszlochała.
Wprowadził ją spiesznie do jakiejś zacisznej bokówki.
— Nie płacz, jeszcze nic nie stracone. I ze mną było krucho, wsiadł na mnie niby na żaczka, bałem się, że mnie precz wygoni. A jakich się duserów nasłuchałem! Ścierpiałem jeno ze względu na matkę. Dopiero jak mi zaczął raić Cesię, zrobił się łaskawszy. Właśnie mi w głowie żeniaczka i dla jego widoków. Musiał go stryj namówić.
— Nie widują się już od roku. I o Rymkiewiczu powiedział otwarcie?