Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich kumów. Właśnie przydałby się tam żołnierski rygor! A możeś już sobie gdzieindziej oko zaprószył?
— Anim myślał o amorach, ni darzyły się okazye.
— Prawdaż to, że Iza rozchodzi się z szambelanem? — bystro spojrzał mu w oczy.
— Bo czyni jej wstręty i przeszkadza w amuretkach, a wujowi dobrodziejowi imaginuje się umitrowany zięć, splendory i znaczne promocye w Petersburgu.
Potrącił jeno, lecz przyniewolony, dał nolens volens akuratną relacyę.
— I nie mówi przez ciebie jakaś animozya, ni zwiedzione afekta?
— Ale z dokładką najszczerszej prawdy — zaręczał uroczyście.
— Zgoła nie do wiary — szepnął dotknięty. — Stary jestem a wstydno mi słuchać o takowych frymarkach czcią niewieścią. Do czego to prowadzi modne życie, francuskie romanse i wzgarda starych obyczajów — rozgoryczał się i aż wybuchnął: — Jabym tych głodnych sawantów przepędził przez rózgi, a ich systemata, uwodzące powszechność, spalił na stosie. Straszne czasy! Cnota w pośpiechu, wiara w poniewierce, bezbożność w modzie. Rozpusta i podły egoizm panują światu. Na pomazańców podnoszą świętokradzkie ręce. Boga się wypierają, kościoły plugawią! Zaiste potopu potrza na te nieprawości! — wołał wzburzony.
— I przyjdzie potop — podjął z uniesieniem Sewer — już pierwsze fale szturmują, już strwożona nikczemność mdleje, już tyrania dobywa ostatka sił, już krzywdę i niesprawiedliwość wloką pod topór, już świta