Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiązać stułą, Zośka odskoczyła od ołtarza i plunąwszy w twarz narzeczonemu, oświadczyła, iż za nic w świecie nie pójdzie za niego. Prawiła jakby zgoła pomieszana na rozumie. Nie podobna było przedawać jej wzgardy. Mnie zaś dziw krew nie zalała z takiego obrotu sprawy. Pociecha jeno była w tem, że Zubow pod jej nienawistnemi słowy, wił się jak przydeptana gadzina. Posiniał w poniżeniu, wstydzie i bezsilnej złości. Musiałem go jednak puścić wolno. Jakże, z wolą czy bez woli chciał jednak zmazać swoją winę. Słuszna pomsta mi się wymknęła pozostawiając jeno hańbę...
— Niezwyczajna to panna. A może i miała racyę zrywając śluby! Ani podobna wyimaginować ich pożycia! Zastanów się tylko!
— Wcale też zabiegałem nie oto, by żyli potem jako turkawki. Wiedziałem że od ołtarza zaraz się rozejdą. Szło mi jeno, by wróciła do domu z honorem i godną sprawą. I Zubow nie byłby się temu przeciwił, innego rozwiązania być nie mogło. Graf bogaty, poszłoby jak po maśle. Mało to przykładów! Dodał widząc spochmurniałą twarz towarzysza.
— Gdzież teraz ona?
— Zabrała ją do siebie podkomorzyna, pono ciężko zaniemogła, nie proszę Boga, lecz byłoby lepiej żeby z tej choroby się nie podniesła...
— Skądże się w tej sprawie wzięła Podkomorzyna.
— Mokronowska, u której zakwaterowałem siostrę, odmówiła pomocy a nawet powstała na mnie za samą myśl niepokojenia Zubowa. Dziwnego to nabożeń-