Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u Carowej, że możeby i pomyślny skutek wzięły jego zabiegi, gdyby jeden z chłopów, siedzących najbliżej, nie był się przysunął i nie wywarł na niego pyska.
— Nie wierzta, mu chłopcy, ten kobyli syn łże, jako pies! My go dobrze znamy! Którego Carowej dostawi, sto złotych bierze zapłaty. Judasz, ścierwo! Przyaciel, taki samiuśki, jak i te jego kamraty, ciągnące teraz do Warszawy, że za nimi wstawa jeno płakanie i ruina! Morowa zaraza nie gorsza! My tu właśnie ze skargą na nich przyjechali do króla Jegomości. Strach, co te zbóje wyprawują!
Zgłuszył jego mowę wrzask i rumor, jaki się był nagle uczynił. Ciżby zakołysały się gwałtownie w tył, uderzone nową falą ludzi, cisnącą się drzwiami.
— Ustąpić tam! Miejsca dajcie! — wrzeszczano od progu. — Jasełka!
Wraz też buchnęła kolęda o Betlejem, »nie bardzo podłem mieście«, i ukazała się we drzwiach złocista, kręcąca się gwiazda, prowadzona przez czterech dryblasów, przybranych za pasterzów, w kożuchach, czapach i z długimi kijami, potem srokatą kozę wyprowadził na powróśle Kuba od Działyńskich, za żydowskiego bachora przebrany dla śmiechu; zaczem na ostatku wyniosła się ogromna, pułapu sięgająca szopka, w kształt kopulastego kościoła uczyniona i wszystka w sutych pozłotach, farbach i światłach. Trzej królowie w koronach, powłóczystych płaszczach a różnej cery stanęli przed nią, pokłon oddali, w trąby uderzyli, jeden zaś z gwiaździarzy na piszczałce tkliwie wyciągał. Wtedy przysłona się rozdarła, ukazując wnętrze stajenki,