Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żeby to jeno prawdę powiadał ten papier — przerwał mu któryś.
— Sama Najjaśniejsza podpisała! Rozum straciłeś czy co? — zdumiewał się.
— Każden ocyganić gotowy.
— Jakże, swoich porzucić, wiary się wyrzec i zaprzedać obcemu...
— I jeszcze pomagać do uciemiężenia ojczyzny!
— Przeciw królowi stawać i rodzonym bratom życie brać! — podnosiły się ciche, wylękłe głosy. Sumienia jęły się budzić i targać, wątpliwości gryzły, że, mimo wypitej gorzałki i serc zatwardziałych w niedoli, ogarniała ich jakaś zgroza.
— Ja was nie ciągnę — podjął prędkim głosem. — Ja czestny człowiek i co postawiłem, zapłacę, niech wam idzie na zdrowie. Nie usłuchacie rady, wasza wola! Ale mnie was serdecznie żal. Tak jak nie wrócicie dobrowolnie do swoich panów, to oni was poszukają, kto wie, może jutro powędrujecie w dybach do nich. Namiestnik się ucieszy, do gnoju postawi, a batem, niby wołu, poganiać będzie. Dałeś krew za króla, swój honor żołnierski miałeś, a teraz będziesz tylko dziedzicową sobaką. Takie twoje jutro, zdezarmowany żołnierzu! Cóż, kiedy ratować się nie chcesz, i jak przekładam, jako Carowa z panami prowadzi wojnę, by ukrócić ich swawolę a chłopstwu dać swobodę, to mojemu słowu nie wierzycie. Ja czestny człowiek — zapewniał, bijąc się w piersi. Kręcił na różne sposoby, podrwiwał, litował się, nawet łzom popuścił nad ich zaślepieniem, nie zaniedbując przytem dolewać gorzałki i sławić służby