Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciał w tej materyi głębiej języka zasięgnąć, omal go nie pobito, biorąc za szpieguna.
Nasłuchał się i niestworzonych bajęd o przewagach pruskich nad rebeliantami francuskimi, które mu akuratnie wykładał jakiś napity pontonier. Dojrzał wśród młodzieży jakieś tajne znaki porozumiewań. Jakiś kowal, z którym się napił gorzałki, zwierzył mu tajemnice, jako w Saskiej kuźni, na rogu Królewskiej kują noże na Moskali, trzy ćwierci łokcia długie. Ktoś mu znowu naplótł, że po cechach i klasztorach zbierają ołów i beczki prochów, że wszystka czeladź zaprzysięgła u Świętego Jana, przystąpić do insurekcyi. Nasłuchał się i ordynaryjnych materyi, gorzałka bowiem dawała nieśmiałym czuciom głos wymowny i na nic nie baczący. Prędko też zdeterminował konkluzyę, jako na tem dnie ludzkiem, burzy się i coś wzbiera; jako w tej szarej społeczności rodzą się myśli, ogarniające wszystką powszechność. Troską o Rzeczpospolitą wynosiły się te dusze ponad swój stan i sposobność. Uważał mizeraków, którzy słowo »ojczyzna« wymieniali ze strzelistym afektem pacierzy. Słyszał wyrazy zastanawiającej trafności. Niektórzy w opiniach swoich pokazywali się być mężami in statu. Jużci, że wśród tej zbieraniny nie rzadko i zawiść syknęła. I prawieczny głód przemówił głosem żądnym odemsty. I poniżenie rozkrywało swoje niezagojone krzywdy. Każdy przemawiał językiem swoich bolączek.
Szczególniej kobiety dawały folgę narzekaniom na biedę, zaczem dostało się królowi, pani Grabowskiej, królewskim siostrom i wielkim damom. A już na wyższe