Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wystawie swojego sklepu na Długiej, ale rada przyjmie zaproszenie na wiejską kawę; zaś druga wydaje się za wdowę, przybiera się w czarne kwefy i przesiaduje po kościołach i na modnych kazaniach. Admiruje stan duchowny, lecz i na oficyerów łaskawa.
— Anibym śmiał sobie imaginować.
— Będzie tu takich więcej — zaśmiał się — poznajomię rotmistrza. Kupić nie kupić, potargować można! — dodał cynicznie.
Ale nie doszło do tego, gdyż Andzia, porwawszy rotmistrza, hulała z nim, nie wypuszczając z opieki.
Konopka zaszył się w ciżbę i, swoim zwyczajem, wytężał uszy, bacznie penetrując między ludźmi. Nie napotkał jednak znajomych, mimo że pełno było wszędzie, a panny stołowe ledwie nadążyły roznosić konwie, flachy i półmiski z daniami. Od nieustających gwarów i muzyki aż trzęsły się w pająkach rurkowe łojówki i trudno było co dosłyszeć z osobna. Wrażał się jednak w pamięć tenor rozmów pryncypalny: narzekania na biedę i panów. Nie brakowało i cichszych dyskursów de publicis. Przysiadał do niektórych kompanii. Czasem w porę postawiona kwarta miodu rozwiązywała języki, że niejeden podekscytowany upałami majsterek otwierał serce, powstając na przemoc Moskalów; niejeden ronił łzę nad niedolą ojczyny, wygrażając na zdrajców. Nazwisko Kilińskiego wzbudzało w nich uwielbienie. A w jakiemś gronie dostatniej przybranych jegomościów wręcz mu powiedziano, jako Kościuszko sposobi się do wojny z panami o wolność dla wszystkiego narodu. Ale kiedy