Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cale zastanawiające facies — ozwał się rotmistrz, wskazując kawalerów, stojących modnym obyczajem w kole tańczących zwartą plecami ścianą.
— Mogę ich nazwać waszmości — proponował Piotrowski, bowiem, jak się pokazało, znał prawie wszystkich. Były to zgoniny z całego miasta, złożone z co najlepszych fryzyerów, kupczyków i towarzyszów cechowych. Wystrojeni odświętnie w modne fraczki, obwieszeni łańcuszkami, w stożkowych kapeluszach, po wargi obwinięci w chusty i z laskami w rękach, pokazywali pierwszych elegantów.
— Lichego wątku tałałajstwo — wycedził wysłuchawszy relacyi. — Jak to pozory zwodzą! Rozumiałem, młódź z urzędów i palestry, goniąca za przygodami. I bądźże tu mądry i rozeznaj, kiedy szewczyk trzyma się jednakiej mody z wojewodzicem!
— Każdy pan za swoje dwa grosze.
— Ale przez to niema być zatracona różnica urodzenia — porwał się naraz i, pokazując Andzię, wykrzyknął:
— A niechże ją, jak to wierzga siarczyście!
— Pryncypalna tanecznica wszystkich redut i balików kawalerskich.
— Sporo ślicznych buziaków, a te przy niej to coś extraordynaryjnego.
— Chce rotmistrz dojść z niemi do bliższej konfidencyi?
— Żeby tak można przy zdarzonej okoliczności...
— One na to jak na lato! Ta czarnuszka na przedzie, niby to robi kornety i całe dnie przesiaduje na