Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niechawszy Misia, puściły się za nim w pogoń zapamiętałą. Lis, snadź stary gracz, przednio kluczył, wydzierał się im z pod samych zębów i rwał coraz prędzej dokoła areny, że trudno go było złapać oczyma.
Wkrótce ze wszystkich ław sypnęły się wrzawy szczucia i gwizdania.
Atoli lis, mając dosyć harcowań, zwłaszcza że rozsrożone psy wisiały mu już nad karkiem, ostatnim rzutem skoczył do loży, wprost na jaśnie wielmożne głowy. Pieski jużci poszły w jego tropy. Uczynił się nieopisany wrzask i tumult. Damy mdlały, kawalerowie wyskakiwali na arenę, umykając z krzykiem, zaś w loży wszystek sprzęt jął się wywracać wśród jazgotliwych szczekań, wycia i piekielnego zamętu. Grozę momentu zwiększył jeszcze Miś, gdyż, porzuciwszy hecmajstra, jął gonić uciekających dygnitarzy. Publika porwała się z miejsc, trwoga ogarnęła wszystkich, już tu i owdzie powstawały popłochy, ucieczki a przerażone wrzaski, gdy po chwili gruchnął śmiech powszechny; ludzie aż przysiadali brali się za boki, pokładali po ławach i ryczeli z uciechy w niebogłosy, niepowstrzymanie, spazmatycznie, bowiem z loży wyskoczył pies z lisią skórą w zębach, a boczkiem, skromnie przebierał się pudel, wesoło kręcąc ogonem i dysząc ze zmęczenia.
Kąśliwe docinki, niby grad, posypały się na Zubowa i jego kompanię.
— Rycerz jucha, przed pudlem zmiatał — krzyczeli, nie krępując się niczem.
— A niech ci Carowa nowe portki kupi, na nic teś zapaskudził!