Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po piesku, przecież z jednych stron przyjechali! — zaśmiał się Piotrowski.
Krzyk się znaczny podniósł w amfiteatrze i klaskania zerwały burzliwe.
Owo pachoły wywiodły na łańcuchach ogromnego niedźwiedzia, na co psy odpowiedziały szczekaniem, próbując mu się dobrać do skóry. Miś, jakby nie zwracając na to uwagi, zasiadł najspokojniej, podpatrywał się i, wodząc chytremi oczyma, poziewał przeciągle. Posypał się na niego grad różnych łakoci. Zebrał je na akuratną kupkę i zajadał, kłapiąc smakowicie potężnem szczękami. Dopiero harap porwał go z miejsca i psy docierające z wściekłością. Rzucił się na nie, kilka podarł, resztę rozegnał i, dojrzawszy hecmajstra, podniósł się na tylne łapy i, zaryczawszy straszliwie, runął na niego. Zczepili się w pół, jako dwa podpite chłopy i dalejże się za łby wodzić, barować i przepierać. Raz był górą niedźwiedź, że zerwał się trwożny krzyk powszechności, to znowu hecarz miał przewagę, iż zwalili się na ziemię i taczali po żółtym piasku nierozplątanym kłębem, pokrytym kurzawą i psami, usiłującymi dosięgnąć kłami nieprzyjaciela.
W amfiteatrze uczyniła się cichość jakoby w kościele, jeno podnosiły się gorączkowe wzdychy, to »Jezus Marya!« ktoś krzyknął, to »dla Boga«. Patrzyli z zapartym tchem Zasię socyeta Zubowa, również zanimowana, stłoczyła się przy parapecie, śledząc ewenty extraordynaryjnego widowiska.
Naraz, niezauważony przez nikogo, jakiś rudy lis chlusnął na arenę; psy poczuły go natychmiast i, po-