Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie tu już po nas! — dał cichy rozkaz Konopka.
Śmiech słychać było jeszcze w bramie; jak burza, wylewał się na ulicę.
— Zubow dostanie ze złości kolki, a hecmajster kije.
— To im obu ulży! Ale któż to sprawił? — zdumiewał się rotmistrz.
— Są, których się trzymają takie psie figle — śmiała się Andzia.
— Imaginujcież sobie ich powrót z hecy!
— Boże, omal nie pękłam ze śmiechu! Zubow się oganiał wachlarzem! Ha! ha! Dopiero wezmą ich na ozory! Szambelanowa pokazała nogi po pas! Ha! ha!
— Cicho, siadajmy w sanie i umykajmy. Tylko patrzeć, jak się tutaj zjawi Baur ze swoimi pachołkami. Nie trzeba dawać nawet pozoru.
— Ale ten uczony pudel wart, ile zaważył — unosił się rotmistrz.
— Hej! sałata, wal na Stanisławów — do gospody Kobylińskiego!
Konopka chciał do »Indyi« na Podwale, lecz Andzia kładła mu w uszy swoje racye, aż w końcu ustąpił.
— Tam się zbierają dezarmowani, tam mają kwaterę werbownicy moskiewscy i zbiera się różne pospólstwo. Warto ich przy okoliczności zlustrować.
— Tylko jedna przeszkoda — wziął niespodzianie głos Piotrowski. — Waszmoście przybrani jakby na