w swoich dobrach sama wymierza basylyki poddanym, i wieczorami, wraz ze swoim fraucymerem, codziennie wyciąga godzinki. A na dobitkę daje się teraz rządzić jakiemuś mnichowi od Kapucynów ojcu Serafinowi. Dojdźże tu z taką do proporcyi!
Przymilkł, gdyż przechodziła niedaleko. Pani była już nieco w latach, ale jeszcze cale gładka i majestatycznej postaci. Nosiła się dawną francuską modą: siwe włosy, spiętrzone kunsztownie, suknia z krótkim bawetem, bufiasta w biodrach i powłóczysta; twarz barwiczkami ożywiona, szare oczy, pieprzyki koło warg wydatnych, szyja ślicznie otoczona, dawały obraz wielkiej pani: władnej i zarazem ujmującej. Uśmiechnęła się życzliwie i przeszła do następnego pokoju, gdzie generał Mokronowski, otoczony gronem dostojnych przyjaciół, czytał w głos najnowszą gazetę francuską, użyczoną przez króla.
— Imaginuj sobie waszmość, generałowa kazała nad wejściem przybić deskę z napisem:
»W tym domu polskiej mowy i wiary kwitnie kult prawdziwy.
»Wejdź, jeśliś poczciwy«.
Niemało za to przeniosła od anonimów. Zasypano ją kąśliwemi facecyami, nawet na szybach swej sypialni znajdowała nalepione karteluszki z nieprzystojnemi drwinami. Rozgniewana posądziła Woynę o autorstwo i wyrżnęła mu takie verba veritatis, aż starościc był przymuszony posłać świadków generałowi. Skończyło się na wierszowanym koncepcie, jak zwyczajnie u Woyny. Ale