Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kali się, natargali wąsów, nawzdychali nad poniżeniem ojczyzny i rozjechali się, nie powziąwszy żadnej decyzyi. Miłują kraj, jako i my, ale każdy się ogląda, rafinuje, czeka znaku od możniejszych i wieści z Warszawy nasłuchuje.
— I żaden się na czoło nie wysunie i drugiemu nie pozwoli.
— Słuchy o zniesieniu poddaństwa, ot co ich powstrzymuje w azardach.
— Długo, mości poruczniku, zostajesz między nami?
— Sprowadziła mnie okoliczność choroby ojca i Bóg wie dopóki przytrzyma.
— Gdybyś to znalazł czas na lustracyę naszych przygotowań.
— Z założonemi rękami siedział nie będę. Chodźmy na pokoje, powinność gospodarza mnie przymusza. Jeszcze jedno: a gdybyśmy na przyszłą niedzielę zjechać się mogli w Stokach u mojego stryjca? Pod pozorem polowania odprawimy walną naradę. Mam ważne awizy i relacye.
— Zgoda — przytwierdził Koźmian — zajmę się powiadomieniem towarzyszów.
— A jeśli znajdzie się u kogo zbędna broń, uprzęże i rynsztunki, niech je przy tej okazyi przywiezie. W Stokach czyni się generalny skład, możecie w tej materyi konferować z księdzem Albinem — zakończył Sewer, śpiesząc do ojca.
Miecznik z progu swego przyglądał się zabawom.
— Dziwnie niemrawo tańcują, kapela też rzępoli