Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mdlejącym głosem, wzbraniając mu zarazem warg chciwie podanych i odpychając go w jakiemś nagłem zasromaniu.
Odsunął się nieco i, aby pokryć skłopotanie, jął imieniem Kacpra dziękować za pomoc, okazaną Dosi.
— Samotrzeć wydarłam ją z wilczej paszczęki! — zawołała buńczucznie. — Brzozowski wziął, co był powinien, miałam go z dawna na wątrobie za uciemiężenie poddaństwa. Poobcinał mi stryjowych pachołków, ale i sam tęgo oberwał. Nie dam sobie w kaszę dmuchać! — przechwalała się junacko.
— To prawda. Azard to jednak był niemały i zali właściwy płci waćpanny?... Juści dyshonoru taka rezolutność nie czyni, naprzeciw... ale...
— Jakże miałam puścić płazem taki gwałt nad niewinną? — wzburzyła się zapalczywie. — Porwali ją siłą, mocą jak wywołaną. Waścinego Kacpra zmówiona, przeto winnam była dać jej obronę i pomoc...
— Z waćpanny prawa amazonka i nieustraszony rycerzyk.
— Waćpan dworuje ze mnie, ale cóż poradzę, kiedy serce mam czułe na ludzką krzywdę. — Spochmurniała i ściągnąwszy brwi, rzekła wyzywająco: — Ale zapowiadam, że skoro dojdę do lat, chłopów swoich na prawie czynszowem osadzę i z poddaństwa zwolnię...
— A jakbym przyzwoleństwa poskąpił, to co? — drażnił się jeno.
— Gotowam suplikować na kolanach.