Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gorące uściski starczyły im za wszystkie mowy powitań.
— Chwała Ci, Panie! Chwała Ci, Panie! — załkał, folgując rzęsistym łzom po raz pierwszy w życiu.
Sewer, klęcząc mu u nóg, również zapłakał. Aż stary, odzyskawszy nieco sił, kazał sobie opowiadać przygody podróży i nowiny de publicis.
— I niewiele rozumiał synowskich relacyi, dosyć mu było słuchać jego głosu i patrzeć w niego oczyma nienasyconej miłości.
Opadła z niego srogość, niby struchlały łachman, a serce przepełniło się łzawą tkliwością i szczęściem. A kiedy przybiegła matka z Marynią, nie było już końca powitaniom, łzom i wybuchom radości.
Weszła na to Ceśka i chciała się cofnąć, aby nie przeszkadzać.
— Właśnie brakowało nam ciebie — ozwał się miecznik i, dźwigając się nadludzką mocą, wyrzekł uroczyście:
— Imieniem Sewera proszę waćpanny o rękę...
Nieugięta wola przemówiła z tyrańską mocą. Niespodzianka przytem była oszałamiająca. Matka z Marynią nie mogły złapać tchu ze zdumienia. Sewer nie wierzył własnym uszom, zaś Ceśka, rozumiejąc tę deklaracyę niewczesną krotochwilą, poczerwieniała z alternacyi, gotowa wybuchnąć gwałtownym protestem.
— Nie pora mi na ceregiele — podjął, wytchnąwszy nieco — grób na mnie czeka. Odpowiedz waćpanna, w twoich rękach przyszłość mojego domu — nalegał