Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mógł z tego wyimaginować, co się w nim działo przed półgodziną. Prysnęły gdzieś smutki, obeschły łzy i poweselały twarze, pokoje stanęły w jarzących światłach, a z jakiejś bokówki rozległy się srogie rzępoły i klątwy dosadne. To skonfundowany przyganą Trzaska egzercyrował swoich kapelistów, nie szczędząc im kułaków ni gorzałki.
Jeno Ceśka siedziała samotnie w sieni przed kominem.
— Waćpanna jeszcze nie w gotowalni? — zdziwił się ojciec Albin.
— Nic po psie w kościele, kiedy pacierza nie mówi — mruknęła opryskliwie. — W cóż się to przystroję? Chyba jubkę przewrócę na drugą stronę dla parady!
— Możeby co temu zaradziła Marynia? — kłopotał się poczciwie.
— Tyle dba o mnie, co pies o piątą nogę. Wiedziała, żem z sobą łubów nie przywiozła i mam tylko to, co na sobie. Nie zatroskała się o mnie. To z rozmysłem, żeby mnie wystawić na pośmiewisko. Ma mnie za uprzykrzonego intruza!
Gorycz ostrych żalów doprowadziła ją do łez gniewu.
Ojciec Albin chciał tę sprawę przedstawić miecznikowej, ale przerwała ze złością.
— Niech się jegomość mojemi kieckami nie frasuje! Wrócę do Stoków albo machnę się spać i tyle mnie zobaczą.
Świsnęła na psy, mając zamiar pójść do swego