Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tenor przemowy, zgoła niestosowny do ich zdeterminowanej powolności. Spojrzeli na siebie zbłąkanemi oczyma, a w upatrzonej chwili rzekł Ożarowski:
— Jak tu jesteśmy, nie potrzebujemy zapewniać waszej ekscelencyi o naszem rozumieniu aliansowego traktatu i powinnościach względem Najjaśniejszej Monarchini. Wypełniamy je wiernie wedle sił i możności.
Igelström na tę delikatną wymówkę odpowiedział jeszcze sroższym gniewem.
— Wszyscy spiskują przeciwko Rosyi! I wszyscy pracują nad mojem odwołaniem z Warszawy. Nie cieszcie się zawcześnie! Nim upadnę, zmiażdżę intrygantów i przeniewierców. Wiem, kto zabiega o fawory Zubowa — wparł tygrysie oczy w Moszyńskiego. — Wiem, kto szuka przyjaźni Buchhollza — uderzył w pobladłego kanclerza. — Wiem, kto o każdem mojem słowie zdaje relacye Sieversowi — zwrócił się gwałtownie do Ankwicza. — Ja wiem, co przeciwko nam knują Puławy, kto się ogląda na emigrantów, a kto na Wiedeń. Kto w oczy udaje przyjaciela, a po cichu utrzymuje związki z jakobinami. Wiem wszystko! Regestr wiadomości mam długi. Cierpliwość i pobłażliwość moja na wyczerpaniu... Kto mi się sprzeciwi, zgniotę, wdepczę w ziemię! — wrzeszczał wzburzony do dna, bryzgając dokoła jadem posądzeń i brutalnych wymysłów i pogróżek.
Narada przybierała niespodzianie pozór ordynaryjnej kłótni, pełnej gburowatych połajanek. Nie oszczędził im urągliwych wypominań jurgieltów, jakie pobierali za swoje usługi z jego ambasadorskiej kasy. Kanclerz już chrypiał z alteracyi, oczy mu wyłaziły i bra-