Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uczciwszy uszy — zaczęła, podtykając tabakierę — ograbili mnie, moja dobrodziko! Zażyj asindzka, tabaka dobrze robi na oczy. Pięć wolców, parę wałachów, trzy wieprze karmne, pięćdziesiąt korcy owsa, że już nie rachuję drobiu! Zagrabili i basta! Jamburskie karabiniery generała Chruszczowa pod kapitanem Wolkowem. Kazałam wydać, bo zmamili mnie paletą komisyjną. A jak przyszło do zapłaty, zdechł pies, nie chcieli nawet wydać kwitacyi. Poszedł upominać się o nią mój mąż, to go tak usatysfakcyonowali, że chociaż to było na jesieni, jeszcze krwią pluje, cherla i na księżą oborę wygląda. Chciałam bić w dzwony, zebrać chłopów, odebrać zagrabioną krwawicę i wziąć jaki taki odwet. Jużby mnie oni ruski miesiąc popamiętali! Ale mój jegomość nie przyzwolił. Alianci, powiada, Najjaśniejsza Imperatorowa nasza protektorka, to swywolę żołnierską pokarać nakaże. Polityczniej, powiada, upomnieć się o krzywdę niźli jej gwałtem dochodzić. Taka polityczność akuratnie do dziadowskiej torby prowadzi, moja dobrodziko. Musiałam usłuchać: pan każe, sługa musi. Mąż, uczciwszy uszy, choćby był głupszy od dziurawej cholewy, a tak i rozkazuje...
— Przed Majestat trzeba było wytoczyć całą sprawę.
— Byłam u króla, padałam mu do nóg, całowałam po rękach! Pomogło, jak umarłemu kadzidło. Cóż to nasz król może? Siedzi na Zamku niby ta łątka i tańcuje, jak mu zabasuje ambasador! Pomiarkowałam to rychło, moja dobrodziko, i już trzeci dzień wysiaduję w tym smrodzie, a przed ambasadorską obliczność do-