Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie ambasador dawał posłuchania. Niekiedy rozlegał się za niemi potężny, władczy głos, przejmujący drżeniem niepokoju, a niekiedy otwierały się podwoje i ktoś wywoływał nazwisko.
Niekiedy także otwierały się małe, boczne drzwiczki, ukazując amfiladę pokojów i skrybów pochylonych nad stołami:
Kasztelanowa czekała cierpliwie swojej kolei, czując się jednak coraz niepewniej i trwożniej. Bowiem pierwszy raz w życiu znalazła się wpośród pospólstwa i za jedno z niem traktowana. Miało to smak dobrowolnego poniżenia dla »sprawy« i ofiary, czem się niemało krzepiła. Jednak jakiś głuchy lęk zagnieździł się w jej duszy i rozrastał. Trwożył ją ten pałac, przerażały połyski bagnetów pod oknami, warty przy bramach, obca mowa i jakaś żelazna surowość, wyzierająca z każdej postaci. Wszystko było obcem, nietylko jej oczom, lecz i wyobrażeniom i zwyczajom. Rozumiała się być o tysiące mil od Warszawy, w jakimś kraju wrogim i na dnie beznadziejnej niedoli. Chwilami podrywała ją myśl ucieczki, ale obawiała się ruszyć z miejsca, nie wiedząc nawet którędy uciekać.
Muszę wytrwać... jakże!... — myślała, biegając bezradnemi oczyma dokoła.
— Jestem Jezierska — sprezentowała się naraz zielona jejmość. — Dobrodzika, uczciwszy uszy, pewnie z żałobą? — zagadnęła obcesowo i, nie czekając odpowiedzi, przysiadła, zaglądając jej w oczy.
Twarz miała tłustą, potrójne podbróbki, nos zapalczywie zagięty, załzawione oczy i głos piskliwy.