Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wala, drogą wyznaczoną dla suplikantów z pospólstwa. Służba przyjęła ją opryskliwie, prowadząc przed jegomościa o krostowatej, nalanej twarzy, który, rozparty za stołem, pykał lulkę i puszczając jej w nos smrodliwy dym, jął indagować o nazwisko i treść prośby.
— Nie waści sprawa! Wskaż, gdzie mam iść! — uniosła się żywo dotknięta.
Skryba wybuchnął urągliwym śmiechem i zawołał:
— Hej, czeławiek! Zaprowadź jaśnie grafinię i dołóż dyżurnemu!
Hajduk w zielonej barwie wpuścił ją do niewielkiej stancyi, zapełnionej już ludźmi po wręby. Dziw nie omdlała z fetorów i gorąca. Przysiadła jednak mężnie na twardej ławie pod oknem, tocząc wylękłemi oczyma. W stancyi panowała przytłaczająca cichość, nikt nie śmiał poruszać się swobodnie, ni nawet zaszeptać do sąsiada, a jeśli rozległy się jakieś kroki pod oknami, jakieś drzwi trzasnęły lub zabrzęczały ostrogi, zrywali się z ław. Z niemałem zdumieniem przyglądała się tym szarym, bezimiennym postaciom z wynędzniałemi twarzami skazańców. Jakieś człowiecze zgoniny, nawiane tutaj niepomyślnych ewentów wichrami, zdały się wyczekiwać w śmiertelnej trwodze godziny ostatecznego wyroku. Nie brakowało między niemi ludzi najniższych kondycyi, nawet Żydów. Było i parę kobiet, a jedna z nich, rzęsista jejmość w zielonej jubce o szerokim kołnierzu z rudych lisów i w takimże kołpaku, snadź śmielszej natury, przysiadała się do każdego, kolejno wyszeptując ze swoich frasunków i przygód.
Z poczekalni prowadziły wielkie drzwi do sali,