Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stać się nie mogę. Ale żebym tu miała siedzieć do wiosny, doczekać się muszę! A nie, to trafię z żałobą i przed samą Najjaśniejsza opiekunkę, a swojego nie daruję! Zasię okoliczności były takowe...
Wpadł nagle jakiś oficyer, oznajmiając koniec posłuchań.
Podniosła się i kasztelanowa, zapraszając do siebie gadatliwą jejmość, gdy stanął przed nią oficyer, submitując się w najwyszukańszych słowach z przeoczenia. Winnym okazał się jegomość o krostowatej twarzy, który wziął za swoje.
Świetny oficyer, przepasany złotą szarfą, dał jeszcze komuś w zęby, narobił piekła i, wciąż przepraszając, zaprowadził ją do zacisznego gabinetu od Miodowej, gdzie miała oczekiwać na wolną chwilę ambasadora. Słuchała piąte przez dziesiąte jego ugrzecznionej mowy, zaciekawiona cugami, jakie zajeżdżały pod pałac.
Snadź przybywały jakieś dostojne persony, bowiem raz po raz warty prezentowały broń i wrzały bębny.
Jakoż w sąsiedniej komnacie zebrała się jakby rada koronna. Słychać było wartkie głosy, wybuchy krótkich śmiechów, przesuwanie krzeseł, skrzyp posadzki to jakiś grzmiący bas, po którym przymierały gwary, szemrząc jeno ściszonym bełkotem.
Z racyi posępności styczniowego dnia i śniegu, padającego od rana, zapalone świeczniki gorzały na stole.
W złotawym okręgu brzasków widniało kilka postaci, siedzących w poręczowych krzesłach. Konterfekt