Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kupczeniem. Takim najczęściej nie każą przysięgać, przymuszając tylko do wyjazdu z Polski. Powinien również wiedzieć, kto za nim oręduje. Ucałował jej ręce.
— Gdzież ci się tak śpieszy? dopiero dziewiąta.
— Czekają na mnie u szambelaństwa.
— Naturalnie Zubow i jego kompatryoci — zaśmiała się wzgardliwie.
— Znalazłem się tam przypadkiem. Marcin Zakrzewski powiedział mi o przyjeździe Tereni, więc wpadłem, aby się z nią zobaczyć, i musiałem zostać — upewniał. Nie uwierzyła, napomykając inne zgoła przyczyny.
Była dzisiaj rozmowna i prawie wesoła, jakiej nie pamiętał.
— Król osłodził jej odmowę czułymi komplementami, i baba się cieszy, niby koza w deszcz — pomyślał, wracając na pokoje, zalane światłem i gwarem.
W ogromnym salonie zabawiała się wybrana socyeta, prawie wyłącznie Rosyan, jacy się byli zjechali do Warszawy w ostatnich tygodniach. Zubow brał między nimi pierwsze miejsce. Wszyscy jednako mu nadskakiwali, odgadując skwapliwie z jego spojrzeń najdrobniejsze życzenia.
W sąsiednim pokoju grano w karty i ciągle się kłócono. Dominował tam głos Woyny i skrzekliwe biadolenia szambelana.
Kiedy Zaręba powrócił, Terenia przygrywała na klawecynie, a Iza ślicznym głosem śpiewała jakąś ckliwą berżeretkę.
Dawała mu poznać, jako śpiewa jedynie dla niego.