Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się gdzieś pod jasne niebo Italii, dokonać skołatanego żywota! Umierała z nadmiaru wzruszenia, kiedy zaszeptał, że jedno oddane serce starczyłoby mu za wszystkie rozkosze królowania. Do stóp mu się kłoniła w pokornej ofierze poświęcenia jej dusza.
Szarpią go, winią za wszystkie nieszczęścia, a cóż można zdziałać z tą szlachtą krnąbrną, ciemną i tylko własne korzyści mającą na względzie! Mówił, załamując białe ręce nad swoją królewską dolą, że kasztelanowa okryła je pocałunkami najgłębszego współczucia i ekstatycznej, nabożnej prawie miłości.
Zasię, po powrocie do pałacu, nie rozmyślała o nim, jak o odzyskanym kochanku, lecz jak o męczenniku niegodnych czasów i ludzkiej nikczemności. Jakby uwiódł jej duszę po raz drugi, ale już na zawsze. Jej miłość stała się już nabożeństwem.
Posłała natychmiast po Zarębę. Zjawił się wkrótce, gdyż szczególnym trafem był na wieczerzy u Izy, a wysłuchawszy relacyi, zawołał z rozpaczą:
— Jeśli król odmawia pomocy, to gdzież jej szukać?
— A może Igelström da łaskawe ucho mojej suplice.
— Chciałaby pani kasztelanowa udać się do niego?
— Choćby jutro. Com postanowiła, dokonam. Naucz mię, jak mam postąpić.
— Obmyślę akuratnie i przyjdę jutro. Ostrożność bowiem nakazuje najpierw skomunikować się z Volange’m: trzeba go pouczyć, by na okoliczność indagacyi wystawił się człowiekiem małym, zajętym jeno