Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapalony pająk. Stanęła, rozglądając się zdumionemi oczyma. Czy sen ją ogarnął mamiącemi widziadłami przeszłości? Jakiś szczególny przypadek! Wszak to ten sam pokój, co niegdyś! Te same sprzęty! Jakby wczoraj była tutaj po raz ostatni! Tak samo z wielkiego konterfektu patrzą jego urzekające oczy. Złocone berżery stoją przed kominem, a na jego parapecie siedzi obok zegaru ten sam śmieszny Chińczyk z porcelany. Poruszyła go, zakiwał głową, jak niegdyś. Odsunęła się zatrwożona. Sama była w komnacie. Żaden głos nie dochodził; zasłony z wiśniowego aksamitu na drzwiach i oknach nie przepuszczały najsłabszego szmeru.
Na jednej ze ścian psy rozszarpywały Akteona i cudnie wyobrażona Dyana zdała się szczuć z wyblakłego gobelinu. Nigdy nie mogła patrzeć na tę scenę bez przykrości. Zegar wydzwonił znajomym głosem wpół do siódmej. — Zaraz przyjdzie! — pomyślała, wciągając w siebie jakby woń róż, tak pachniały zawsze jego włosy. Drżenie lubych oczekiwań poczuła w sobie, jak niegdyś, zdało się jej, że już nadchodzi... więc, jak niegdyś, skryła się za zasłonę i wyjrzała oknem. Białe, posępne w mrokach śniegi pokrywały zamkowy taras, drzewa stały nagie, zima panowała na świecie, a mróz zahaftował szyby fantastycznymi ornamentami. A wtedy panowała wiosna, pachniały kwiaty i śpiewały ptaszęta i dusza miała wiośniane skrzydła upojeń. Osypały się jej złudzenia, niby zwarzone mrozem kwiaty.
Usiadła przed ogniem pełna rezygnacyi.
— Ciężka zima. Czy aby Staś się nie przeziębił? — zatroskała się nagle o syna.