Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z tem sobaczem mięsem! Bóg zapłać waszmośei za przysługę. Kiliński udał się waszmości, nieprawdaż?
— Nad spodziewanie godny uwagi.
Wyszli niepostrzeżenie w dziedziniec do sań, przykazując się wieźć na Leszno.
— I spust ma expedite — wychwalał, gdy, wyjechawszy z koszar, zagłębili się w omroczałych już ulicach. W Małopolskiej dywizyi przyjdzie mi szukać schronienia. W tym Krakowie nosacizny dostanę z nudów. Przyjdzie mi łykać święconą wodę i pacierze klepać z dewotkami.
— W winiarni Bartscha przy Maryackim kościele znajdziesz waszmość naszych socyuszów.
— Mów mi lepiej, gdzie ja tam znajdę dobre wino i wesołą kompanię — mruknął frasobliwie. — O szóstej mamy się zjechać na Saskim dziedzińcu, jeszcze mam dwie godziny czasu. Tak się wspaniale zapowiadała zabawa! Ażeby to najjaśniejsze pioruny!
— To waszmość jeszcze myśli o kuligu?
— Pojadę, dałem Andzi kawalerski parol, to stawić się muszę. Użyję sobie na ostatku. Hulki tam będą niezgorsze i pijatyka. Mógłbym już stamtąd siąść na pocztę i ruszyć w świat! Ani się kompania spostrzeże, jak się wymknę. Mam też w Bogu nadzieję, że trafi mi się po drodze jaki lusztyk. Ale żeby człowiek nie był bezpieczny w stolicy, pod bokiem króla, to już przechodzi imaginacyę! — gadał więcej do siebie, bo Zaręba siedział zadumany. Jakto, ja, Kaczanowski, mam uciekać przed tymi posiepakami? A niedoczekanie wa-