sze! Zawróć-no, chłopie, na Mostową do Dziarkowskiego.
— Nie wyrabiaj waszmość breweryi! Zrobisz, co szef postanowi. Działyński był w domu i chociaż się niezmiernie wzburzył tą niespodzianą nowiną, nie znalazł jednak innego sposobu ochrony nad wyjazd z Warszawy.
— Musisz waszmość uciekać: ci sami oficyerowie, z którymi się zabawiasz, mogą cię wydać tak sprawnie, że ani się spodziejesz, kiedy będziesz w drodze na Sybir. Na szczęście mam ja dla ciebie ważną funkcyę. Pojedziesz pod Kraków, do Rzeplina, tam w domu Ślaskich pozostaniesz aż do odwołania i zajmiesz się exercyrunkiem chłopstwa. Pisze mi Ślaski, że ma w swojej okolicy do dwóch tysięcy wolentaryuszów. Trzeba ich choćby z gruba ociosać i zaprawić w regulaminie, a nikt tego sprawniej nie dokona. Ruszajże waść z Bogiem. Ja w tych dniach również wyjeżdżam. Da Bóg, spotkamy się pod wiosnę już w wolnej Warszawie.
Ucałował go czule i, opatrzywszy w pieniądze i znaki dla pocztmistrzów, odprawił z łaskawością.
— Chyba się w tym Rzeplinie zapiję na śmierć albo ożenię!
— Ślascy, słyszę, mają dom w Krakowskiem znaczny, ale mają tylko sześciu synów.
Pożegnali się serdecznie, po bratersku. Kaczanowski poleciał do swojej kwatery w pałacowej oficynie, gotować się do wyjazdu, zaś Zaręba wrócił z powrotem do koszar, gdzie jeszcze trwały narady.