Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żeby długo nie szukać przykładu, toć oni nasze miasta przywiedli do upadku. Widzimy w nich teraz domy nikczemne, gdzie niegdyś stały kamienice okazałe. Nie wojny i pożary je zgubiły a jeno żydowskie rozplenienie i szachrajstwa. Jedynie na zyski czuli o nic więcej nie dbają. Wkradli się do miast i przekupstwem, krętym obrotem, cierpliwością, bezczelnem naprzykrzeniem, nieznacznie wszystko posiedli, że z mieszczan pozostało zaledwie nazwisko. Czegóż się więc można spodziewać, gdyby, dopuszczeni do pełnych praw, tymiż sposoby chcieli dalej postępować!
— Natura nie zna różnic między ludźmi, jednakowo stwarza wszystkich do praw, wolności — upierał się Chomentowski.
Powstały gorące dyskusye w tej wielce ważnej materyi, z czego korzystając, Zaręba wyprowadził Kaczanowskiego do przyległej stancyi, wyłuszczając mu sprawę.
Kapitan skrzywił się, jak po occie siedmiu złodziejów, i wybuchnął irytacyą.
— A to mi w porę przychodzi. Dyabła zjedzą z kopytami, jeśli mnie ułowią. Psie mięso, toć mam dzisiaj wieczorem kulig do Raszyńskiej karczmy z wesołą kompanią. Solennie go przyobiecałem Andzi. Przecież takiej okazyi nie przepuszczę.
— Jedźmy prosto do szefa, niech rozporządzi, jak ma być — odparł zimno Zaręba.
— Nie bocz się na mnie, bo mi się już flaki skręcają ze złości. Jak mnie to złodzieje admirują! W gościnę do siebie proszą! By już prędzej zacząć