Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zajeżdżać i traktować jak psy! Tego już nawet prostemu narodowi zanadto! Cóż to za rządy nam panują, jak się ich słuchać, kiedy prowadzą na zatracenie i upadek! My nie barany, żebyśmy się pozwolili wydawać wilkom na obłupianie ze skóry! Jak naród całkiem opuszczonym zostanie, to gotów wziąć sobie słuszną zemstę...
— Wiadomo waści, jako czekamy tylko sposobnych okoliczności — przerwał Zaręba.
— Obiecanki, cacanki, a głupiemu radość! To samo mówi niejeden, a naród już traci cierpliwość, bo nędza i poniżenie nie borguje, a niewola już twarde pęta na karki zaciąga! Na mój rozum, póki wojska nie zdezarmowane i duch w narodzie obudzony, trzeba zaczynać wojnę — zniżonym głosem, jakby w uroczystej przysiędze, dodał. — Gardłem ręczę, jako Warszawa stanie na placu co do jednego człowieka! Ja sam przyprowadzę tysiące. Broni tylko jak najwięcej, choćby długich nożów, a zobaczycie, co potrafi dokonać naród słusznym gniewem prowadzony! Przekonacie się! — wołał zapalczywym głosem.
Zaręba w gorączkowych wyrazach uwielbił w nim ten cnotliwy sentyment dla ojczyzny, czem usatysfakcyonowany majster zwierzył się, jako już na własną rękę skupuje strzelby i prochy, składając je w bezpiecznym schowaniu kapucyńskich podziemi.
Przyobiecał też najsolenniej wywiedzieć się o Volange’u. Rozgadywał się obszernie, wystawiając w najlepszej wierze swoje znaczenie w mieście i rozliczne związki.
Zaręba ze szczerym żalem pożegnał go, odkła-