Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ks. Kołłątaj. Jam to, nie szczędząc starań i ekspensńw, przyczynił się do ściągnięcia deputatów do miast! Ze ś. p. Dekertem i drugimi chodziłem w deputacyi do sejmujących Stanów. Moją też głową zrobiło się niejedno w tej porze, czego mi aktualnie nie wypada odkrywać.
Rozglądał się, chełpił, miejscami koloryzował, ale człowiek był poczciwy z kościami, bystry i chociaż brakowało mu szerszego zrozumienia materyi politycznej, ale nie brakowało rozumu, cnoty, miłości ojczyzny i ofiarności.
Zasię groza położenia Rzeczypospolitej, że był raptus i żywych pasyi, doprowadzała go do ciągłych wybuchów. Sponsowiał z alteracyi, psiekrwiał i sadził dyabłami, gdy rozmowa potoczyła się w tym przedmiocie. Zaręba, znający go z kafenhauzu Dziarkowskiego i rozgłosu, słuchał jego wywodów w radosnem zdumieniu, nie kontrując mu w niczem, a chętnie wyciągając na słówka.
Majster też, folgując swoim czuciom, już nie przebierał w słowach.
— Bo i na cóż to wojska i panowie szlachta czekają? — zwrócił się wprosi do nich. — Ja prosty szewc, a muszę się wstydzić za waszmościów! Jakto, tyla Rzeczpospolita, tyle ziemi, tyle bogactw, tyle narodu, a nikt się nie śmie postawić za swoje. Żeby jakaś wywłoka nami rządziła, żebyśmy obcą przemoc cierpieli, a król pruski żeby nam zabierał województwo za województwem! A gdzież to wasza miłość ojczyzny, panowie? gdzie to honor? Jakże, pozwolić się łupić obdzierać,