Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaczął prędkim głosem — mają go dziś jutro przycupnąć. Sztafeta z tem przyszła wczoraj z Grodna.
— Masz babo redutę, jeszcze mi tego brakowało! Ale czy aby waspan wie napewno?
— Powiedam jeno, co wiem rzetelnie — zapewnił nieco urażony. — Mam kogoś w samej kancelaryi generała i ten mi wiernie doniósł o Kaczanowskim.
— To aspan zna pana kapitana?
— My się, za przeproszeniem waszmościów, kochamy jak dwa buty od pary. Małośmy to wygarnęli kwart u Maruszewskiego na Freta! Godny to oficyer, zdatny do wszystkiego, a choć szaławiła, kpiarz i kostera, lecz ostatnią kroplę krwi da sobie utoczyć dla ojczyzny. Takich ja właśnie żołnierzów admiruję! Takiemu, to i za samo Bóg zapłać najlepszą parę butów każę wsadzić do tłumoków i jeszcze gotowego grosza nie pożałuję na moderunek. Byłaby niepowetowana szkoda, żeby go wywieźli. A tak sobie umie jednać ludzi, że wszystka moja czeladź napiera się pod nim służyć! Nie mogłem sam go ostrzegać, bo trudno go zastać na kwaterze: co noc sypia u innej...
— Powiem mu o aspana sentymentach. Będzie ci wdzięczny za tę pomoc.
— Psia to moja powinność ratować z opresyi dobrego patryotę! — powiedział hardo, pokręcając wąsa. — Nie takich ja gotów dokonać rzeczy, byle się przysłużyć ojczyźnie. Niech powie ks. Meier, on mnie zna! Zna mnie cała Warszawa! Wiedzą, co może Kiliński! Małom to dokazał w czasie konstytucyjnego Sejmu? Mogliby dużo powiedzieć o mnie panowie Potocki, Małachowski