Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bo i niezwyczajna to rzecz, jaką uczynił Barss. Porzucić żonę i dzieci, dostatni byt i dobrowolnie skazać się na poniewierkę dla służby ojczyźnie, to godne podziwu. Nie imaginowałem go sobie takim. Była od niego poczta?
— W tych dniach wyrusza z Krakowa do Drezna, weźmie od Rady instrukcyę i pełnomocnictwo i ma nadzieję stanąć w Paryżu pod koniec stycznia.
— I tyle tam sprawi, co i ja! — mruknął zniechęcony. — A może powiedzie mu się fortunniej! Niech zabiega, niech przypomina. Ja Francuzów admiruję a ich zwycięstwa mam za korzyść całej ludzkości, ale tylem zmiarkował w Paryżu, że ich obchodzą drugie narody jeno w tym wypadku, jeśli z nich mogą profitować. Nie kładę ja w ich pomocy żadnej nadziei.
Stanęli na Szerokim Dunaju, pod wysoką kamienicą, na której widniał złoty but, trzymany przez niedźwiedzia, godło szewieckiego kunsztu, jakim się zabawiał Kiliński. Zastali go w dolnej izbie, przy obiedzie, w otoczeniu rodziny i czeladzi. Mąż był pięknej postaci, średni wzrostem i latami, czarny jak kruk, wąs suty, polską modą trzymany, zdobił mu przystojną twarz. Porwał się na ich wejście, gorąco zapraszając, by uczynili mu honor podzielenia się obiadem; przedstawił im żonę, jeszcze cale gładką, świątecznie przybraną i podrastające dzieci. Wymówili się brakiem czasu, więc poprowadził ich na trzecie piętro do małej stancyjki, gdzie był skład skór i kopyt i zaduch nie do wytrzymania.
— O kapitanie Kaczanowskim mam ostrzeżenie —