Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryżu. Aktualnie jednak nie widywał żadnego z nich i do tej kawiarni nie zaglądał, żeby się nie wydać z celem przyjazdu i nie zwracać na siebie uwagi. Tak mu był zalecił Chomentowski.
— Za parę godzin misya twoja się skończy i wyjedziesz, możemy zatem wejść — tłumaczył wybierając miejsce pod oknem. Kazali podać sobie jeść a potem grali w warcaby z cicha rozmawiając. Dulfus kazał długo na siebie czekać, bowiem zjawił się dopiero ze zmierzchem.
— Nie chcą z nami traktować — zaszeptał, wysapawszy się należycie, jako że mąż był sangwinicznego usposobienia, gruby w karku i o czerwonej, pełnej twarzy. — Wracam właśnie z Komitetu Ocalenia, z rozmowy z Robespierrem. Uważa nas uzurpatorami, bowiem przed godziną, otrzymał przez Desforgues’a, zawiadomienie z Lipska, że do układów przyjeżdża Barss, opatrzony plenipotencyami »Wielkiej Rady«. Mają nas za fakcyonistów. Widziałem, że radzi byli takiemu obrotowi sprawy. St. Just mówił otwarcie.
— Moderanci górą. Nasze planty dyabli biorą. — Wybuchnął Chomentowski.
— Przynajmniej ma racyę. Niech Barss wykołacze pomoc od Francyi i byle wybuchnęła insurekcya. Reszta już leży w naszej mocy. Wierzę, jako tylko nasze systema może Polskę podźwignąć! I podźwignie! Dodał z mocą Dulfus. — Zawód przykry, lecz żywię jeszcze nadzieję...
— Wobec tego, nic tu po mnie — ozwał się Za-